Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Opowieści nie tylko o śmierci. Ségolène z krainy Helwetów

Krzysztof Maria Załuski
Krzysztof Maria Załuski
I niewykluczone, że właśnie z tego miejsca Helweci po raz pierwszy ujrzeli jezioro, które parę stuleci później germańscy Alemanowie nazwali Jeziorem Bodeńskim...
I niewykluczone, że właśnie z tego miejsca Helweci po raz pierwszy ujrzeli jezioro, które parę stuleci później germańscy Alemanowie nazwali Jeziorem Bodeńskim... fot. pixabay
Gdziekolwiek jesteście - Helweci, złotowłose córki tej ziemi, zielonoocy synowie tych jezior. Gdziekolwiek jesteście, zaklęci w wiatr i w ciszę, zanurzeni w woń nocy i mgłę, zatopieni w potokach własnej krwi…

Dochodzi szósta nad ranem. O tej porze rzeczywistość powoli staje się wirtualna. Seledynowe oczy zegarów zachodzą półprzezroczystą kataraktą. Kierownica najpierw wilgotnieje pod palcami, potem mięknie, aż w końcu przyjmuje ergonomiczny kształt joysticka. Podobnie dzieje się z obrazem - na przednią szybę z wolna wypełzają sznury pulsujących, szkarłatnych żuków. Ich pancerze z każdym kilometrem coraz mniej przypominają krople deszczu, coraz bardziej owalne soczewki, skupiające w sobie, jak ekran komputerowego monitora, wszystkie istniejące i nieistniejące tajemnice.

W chwilę później czuję pod powiekami pierwsze drobiny słonecznego pyłu. Pomarańczowe światło jest nienaturalnie ostre. Jednym pociągnięciem przecina krtań nocy na pół, wzdłuż linii zwanej horyzontem. W ten sposób na nowo powstaje niebo i ziemia, biel i czerń, dobro i zło. O świcie stworzony zostaje także czas - nadal niewidzialny, nadal nieuchwytny, bo zrodzony ze snów nieistniejących jeszcze ludzi i zwierząt.

Kawa z termosu jest gorzka, mimo utopionego w niej kilograma cukru. Czuję, jak spływa przełykiem w dół, smolistą, wywołującą nudności falą ciepła, jak zatapia skurczony żołądek, kruszy jelita, rozsadza pulsujące zmęczeniem żyły…

Do Zurychu zostało jeszcze sto kilometrów, może trochę więcej. Rottweil, Villingen-Schwenningen, Bad Dürrheim, Geisingen… Niebieskie zygzaki tablic z nazwami miejscowości błyskają w czarnej monotonii autostrady niby odłamki innej rzeczywistości. Spoglądam na wskaźnik stanu paliwa. Upewniam się, czy starczy benzyny - starczy, przynajmniej do granicy powinno wystarczyć.

Niewysokie, sprasowane od wierzchu wzniesienia południowo-wschodnich krańców Schwarzwaldu przypominają trochę Bieszczady - tyle że tutaj więcej wzgórz, wsi i miasteczek, więcej pól, mniej lasów. Ale o tej porze tego nie widać. O tej porze na tle bursztynowego nieba czernią się jedynie wygasłe wulkany: zwaliste, niezgrabne, przyczajone do skoku dyszące rottweilery. Tuż nad nimi pękają ostatnie pęcherzyki gwiazd. Cicho szumi klimatyzacja. Radio7 usypia mnie Reamonnem i tą samą co dwadzieścia dwa lata temu „Supergirl”.

Prowadzenie samochodu nocą po kilkunastu godzinach podróży daje taki sam efekt jak wypicie butelki wina - w głowie płoną cudze myśli, rwą się podsłuchane przypadkowo poprzedniego dnia rozmowy, tasują fragmenty bezpańskich wierszy, między półkulami mózgu przesączają się nieskomponowane przez nikogo symfonie. W takim stanie człowiek nie do końca wierzy, że przy szybkości stu kilkudziesięciu kilometrów na godzinę, w razie zderzenia z czymkolwiek, z jastrzębiem, lisem, dzikiem czy jeleniem, cała ta gra zostanie natychmiast przerwana. Świat z takim trudem wymyślany od początku, od urodzenia, sekwencja po sekwencji, epizod po epizodzie, z mozołem układany niczym brakujące kamyczki antycznej mozaiki, a więc wszystko to, czego się przez lata uczyłem, cały ten system wartości, nowe i stare kompleksy, i nigdy niegojące się rany - wszystko to w takim wypadku ulegnie „zresetowaniu” - power out i nie ma co zbierać… Ale w tej grze nie chodzi przecież o pokonywanie odległości.

Im bliżej granicy, tym niebo i ziemia stają się bardziej wyraziste… Kiedy trzydzieści parę lat temu po raz pierwszy tu przyjechałem, ta właśnie ostrość konturów, światło i kipiące kolorami krajobrazy zrobiły na mnie największe wrażenie. Nie mogłem się nadziwić, jak bardzo to zabarwienie Południa odbiega od chłodnej szarości Północy, jak słoneczne promienie potrafią odmienić przestrzeń, zastąpić surową, przytłaczającą poczuciem absurdu istnienia ziemię w krainę niemal idealną. I to chyba właśnie wtedy przyszło mi do głowy, że to moje przekonanie o ułomności boskiego stworzenia, całe to zwątpienie w sens życia i w gatunek ludzki jako taki bierze się jedynie z braku światła… Że to właśnie ta północna pomroka powoduje, że brzydota, nuda i zło wydają się być niezniszczalne, a piękno i dobro istnieją jedynie dzięki snom.

Mijam kolejne mosty, których z rzadka żebrowane przęsła spinają głębokie doliny przesłonięte jeszcze lepką szarówką. Od alemańskich elfów i celtyckich nimf, które ponoć żyją gdzieś tam w tej słodkiej, szarej wacie, dzieli mnie zaledwie kilkanaście metrów niedowierzania. Wsłuchuję się w dudnienie opon, w jęknięcia silnika.
I wreszcie jest: Dunaj - w tym miejscu ledwie strumyczek, szemrzący między betonowymi filarami. Trochę dalej na zachód, w Donaueschingen, biją jego źródła - z ich krystalicznych wód, od czasu wypraw krzyżowych, książęta Fürstenberg warzą podobno najlepsze w świecie piwo. I jest też ona; jeszcze nieostra, jeszcze blada, lecz już odczuwalna, delikatna i dzika, zapatrzona w wieczność i niekończącą się do niej drogę… Ségolène.

Kiedy ją spotkałem, miała dwadzieścia lat i na wszystko gotową odpowiedź. Od samego początku zastanawiałem się, ile w tym, co mówi, jest wiary, a ile konfabulacji, ile rzetelnej celtologii, a ile infantylnej mody na ezoterykę, antropozofię i New Age? Ile lęku przed życiem, a ile jego pragnienia?

Kiedyś, gdy przecinaliśmy Dunaj, zapytała: „A co by było, gdyby Ziemia była okrągła, ale ludzie żyliby nie na jej powierzchni, lecz we wnętrzu, jak w piłce? Może te mosty spajają półkule ziemskiej dętki właśnie tutaj wzdłuż linii promieniowania geomantycznego, tak jak celtycka fibula spajała życie doczesne z pozagrobowym, wojnę z pokojem, Ten Świat z Tamtym Światem… Jak myślisz? Może w ten sposób powstaje monolit przestrzeni i czasu, życia i śmierci, dnia i nocy, czerni i bieli, jawy i snu? Może to jest ta jedność jutra, pojutrza i wieczności… Wyobraź sobie, że świat jest gigantycznym hipodromem, który nie ma ani końca, ani początku. I że nasze nieśmiertelne dusze krążą po nim w złotych rydwanach, od jednego życia do kolejnego. A w przerwach między gonitwami, które nazywamy śmiercią, zapadamy jedynie w krótki sen… Rozumiesz?”.

Nie rozumiałem i nadal nie rozumiem. Ale dopytywałem - trochę z grzeczności, trochę z ciekawości…
„A agonia ciała?”.
„Agonia materialnego ciała jest zbawieniem. Jest uwolnieniem ducha z więzienia, jakim jest ciało. Jest ucieczką przed starością i nudą, przed rozpaczą i samotnością… Tak właśnie całą istotę człowieczego bytu interpretowali celtyccy kapłani. Wiesz, kim byli druidzi…? To protoplaści waszych chrześcijańskich mnichów, posłańcy bogów, wróżbici, myśliciele, prawodawcy, astronomowie i lekarze w jednej osobie… Ale druidów już nie ma, i nie ma świętych gajów. Po ścięciu ostatniego świętego dębu nic już nie jest takie, jak było: ani życie, ani śmierć, ani miłość. Celtycki mistycyzm zastąpiony został rzymskim pragmatyzmem, sprawiedliwość nieludzkim prawem, poezja, sztuka i filozofia kultem przemocy, zamknięty obieg wędrówek dusz dryfem po równi pochyłej donikąd…”.

Ségolène uważała, że „po śmierci, aby wrócić do świata żywych, wystarczy półobrót duszy. Bo ani piekło, ani niebo nie istnieje. Zostało wymyślone przez ludzi. Tak samo jak grzech i śmierć, po której następowałaby jakaś kara lub nagroda. Tego, co nazywamy czasem, również nie ma. Czas nie istnieje, bo wszystko dokonuje się w tym samym momencie. Żyjemy jednocześnie tu i przed wiekami. Przeszłość, teraźniejszość i przyszłość nieustannie się przenikają, kotłują i rozpuszczają w sobie wzajemnie. Rzeczywiste są tylko sny. Bo sny dzieją się w nas, tylko w nas”.

Mówiła z takim przekonaniem, że momentami gotowy byłem jej w to wszystko uwierzyć. Przyjąć, że jest posłańcem z innego wymiaru, jedną z tych galijskich nimf, bogiń czy furii, o których mi tak wiele opowiadała. Że porusza się w czasoprzestrzeni niczym wiatr albo myśl, coś nie do końca materialnego. I że nie podlega żadnym prawom fizyki, ani tej klasycznej, ani kwantowej, że zależy wyłącznie od własnych prawideł, dzięki którym materializuje się i znika, równocześnie…

Autostrada pnie się teraz pomiędzy dwoma płaskimi wzniesieniami. To miejsce, zwłaszcza zimą, kiedy ziemia zakryta jest śniegiem, a droga często bywa oblodzona, jest wyjątkowo zdradliwe. I przypomina nieogolony podbródek śpiącego na wznak olbrzyma… Kawałek dalej droga opada szerokim łukiem na wschód. Tu otwiera się inny świat - kraina Helwetów. W tym miejscu lodowate wiatry Północy zderzają się z fenami Południa.

Czyste, podstawowe kolory nagle subtelnieją - tak jakby ta ziemia wyzbywała się swojej germańskiej zapalczywości albo jakby nawiedzał ją sentymentalny sen o wolności.

Odtąd w przestrzeni dominują pastelowe plamy i półcienie. Miękkie linie wzgórz opalizują feeryczną, pochodzącą jakby z wnętrza ziemi poświatą. Pola, potoki, lasy i wiatr - wszystko to ma tutaj swój charakter, swój własny aromat. I niewykluczone, że właśnie z tego miejsca, stąd, gdzie teraz stoi restauracja Hegaublick, Helweci po raz pierwszy ujrzeli jezioro, które parę stuleci później germańscy Alemanowie nazwali Jeziorem Bodeńskim.

Może ten urokliwy landszaft ze słońcem wschodzącym wprost znad srebrzystej wody, jakby żywcem skopiowany z landrynkowych płócien, jednego z tych bodeńskich malarzy, w których tak bardzo lubowała się Ségolène, i ten kilkusetkilometrowy łańcuch Alp w tle, może to one pobudziły wyobraźnię Helwetów do tego stopnia, że zdecydowali się tutaj osiedlić.

Tak mogło być, w końcu ja też trafiłem tutaj jedynie ze względu na to jezioro.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Opowieści nie tylko o śmierci. Ségolène z krainy Helwetów - Dziennik Bałtycki

Wróć na sopot.naszemiasto.pl Nasze Miasto