Twórca ekranizacji tegorocznej, Kenneth Branagh potraktował żarcik autorki ze śmiertelną powagą. Wcielając się bowiem w postać legendarnego detektywa, przyprawił sobie wąsy á la cesarz Franciszek (wąsiska jeszcze okazalszego aktor przykleił sobie w filmie „Bardzo Dziki Zachód”).
Reżyser pierwszej ekranizacji „Morderstwa”, Sidney Lumet poprzestał na standardowej ilustracji literackiego kryminału. Proza Agaty Christie go przerosła (a toć miał za sobą arcydzieło „Dwunastu gniewnych ludzi”). Z kolei Branagh (zdobywca Oscara za „Henryka V”) stara się zachować realia epoki i zrazu zapowiada smakowite kino w stylu retro. W prologu robi Herculesowi Poirot atrakcyjne entrée pod Ścianą Płaczu w Jerozolimie. Lecz potem przebieg śledztwa nieudolnie wikła. A gdy żmudne wysiłki intelektu przenikliwego detektywa usiłuje przedstawić w formach awangardowych, popada w manierę teatru.
W roli Poirota o niebo lepiej pamiętam Alberta Finneya z filmu Lumeta. Zupełnie nie pojmuję, jak doszło do tego, że Penelope Cruz aż tak przeszarżowała rolę misjonarki. Niezawodna u Branagha jest tylko Judi Dench. Kino nie dorasta do literatury?
Filip Chajzer o MBTM
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?