Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Pan z Sopotu? W jakiej sprawie?

Gabriela Pewińska
Archiwum prywatne
Z Wojciechem Kassem poetą, eseistą, w latach 1993-97 rzecznikiem prezydenta Sopotu, Jana Kozłowskiego, który obecnie pracuje w Muzeum K.I. Gałczyńskiego w Praniu rozmawia Gabriela Pewińska.

Czesław Miłosz zadzwonił do ciebie 12 lipca, 1995...

Ten telefon to było coś takiego, jakbym usłyszał, że się we mnie zakochała Sophie Marceau, co najmniej. Oczywiście z jego strony nie było żadnej wielkiej euforii: "Zgadzam się objąć patronat honorowy nad obchodami stulecia waszego miasta, ale proszę ode mnie zbyt wiele nie oczekiwać".

Na początku lat 80., jak piszesz w "Aj, moi dawno umarli!", zakiełkowało w tobie szczeniackie pragnienie uściśnięcia dłoni Miłoszowi.

To się mieściło w sferze marzeń, które nigdy się nie spełniają. Wtedy do głowy mi nie przyszło, że od urodzenia żyję w mieście, w którym od 1946 roku mieszkało, a potem zmarło kilka osób z rodziny "mojego" poety. Matka, ojciec, ciotki, wuj... W 1990 roku zacząłem składać tę Miłoszową, sopocką mozaikę rodzinną. Z całej zamieszkałej w Sopocie rodziny Miłosza żyło już wtedy tylko jego kuzynostwo - Zbyszek i Teresa Lipińscy. Zbigniew był tym, który się opiekował grobowcem, wielu rodzinnych tajemnic nie chciał ujawnić, i słusznie. Po to są tajemnice rodzinne, by nimi pozostały. Niedawno sam dołączył do swoich zmarłych.

Ciotka Czesława, Gabriela, zwana Elą, była, jak widać na portretach, piękną kobietą. W wierszu poeta wyznaje: "Wtedy zakochałem się w Eli. Miałem wtedy trzy lata. Moja premiere passion d'amour...".

A w "Kronikach" pisze: "I może uniwersalność naszych doznań, tak duża dlatego, że jesteśmy cząstką tego samego, ludzkiego rodu, wystarcza, żebym przez chwilę był piętnastoletnią Elą, wtedy kiedy biegnie na spotkanie wzbierającej fali Atlantyku? Albo kiedy stoi nago przed lustrem, rozplata czarny warkocz, śliczna, świadoma tego, że jest śliczna, dotyka brunatnych tarcz na piersiach"...

Zaduszki, 1993 rok. Jesteś wśród tych, którzy witają Miłosza na dworcu w Sopocie. Po śniadaniu u kuzynostwa Lipińskich jedzie na cmentarz. W okolicy grobowca tłum ludzi i ekipa telewizyjna. Poeta odmawia wywiadu, tłumacząc, że wizyta przy grobie matki jest chwilą intymną.

Tego samego dnia poszliśmy na molo. Pamiętam, jak patrzył na zatokę, która wtedy była cała w błękitach. Powiedział, że mu przypomina trochę zatokę nad San Francisco. Tak powiedział, ale przecież coś musiał powiedzieć.

Kiedy zapytali go podczas jego wizyty w Gdańsku w 1981 roku, co czuł, stojąc pod pomnikiem Poległych Stoczniowców, odpowiedział: Wyobrażałem sobie, że pomnik jest wyższy...

Pamiętam siebie z tamtego czasu. Stał przy nim młody człowiek i ciągle się dopominał jakichś analogii, za wszelką cenę chciał bardziej związać go z Sopotem niż on sam chciał być z Sopotem związany. "W sumie" - myślał sobie pewnie - "nawet miły ten chłopak, trzeba mu coś na odczepnego dać"... Tak dzisiaj na to wszystko patrzę. Kiedyś zapytał Zbyszka Lipińskiego: "Kto to jest ten Wojtek Kass?! On czasami więcej wie o mnie niż ja sam o sobie!". Czułem się wtedy jak taki chłopaczek latający. Ten biedny Miłosz nie wiedział, czego ja od niego chcę, a może i ja sam nie wiedziałem? Może jako ten biedny, ukryty, młody poeta pragnąłem stać w świetle wielkiego poety, po prostu. W jednym z listów młody Miłosz pisał do Jarosława Iwaszkiewicza: "Uwielbiam pana, Mistrzu!". Pamiętam, że i mnie się coś takiego wymsknęło, wtedy w Sopocie...

Co na to Miłosz?

"Niech pan da spokój" - zawstydził się, a może nawet coś gorszego powiedział. Kompletnie mi odbiło! Miłosz napisał kiedyś, że jedyne momenty prawdziwego szczęścia, które są nam dane, to chwile dzieciństwa, kiedy następuje tak zwana jedność między naszym jeszcze nieodkrytym "ja" a światem. My i świat to jednolita bryła. I że tę jedność czuł jedynie w parku w Szetejniach. Został wielkim poetą, bo bardzo wcześnie przebudziła się w nim ta świadomość. We mnie przebudziła się później, dlatego tak biegałem za nim. Dziecko Sopotu, chłopczyk z sopockiego podwórka... Wiesz, odnoszę wrażenie, że dość długo nosiłem w sobie chłopca. Teraz też, ale tylko czasem daje znać o sobie, i jest jakiś taki smutny.

Zanim przyjechał do Sopotu, chodziłeś po jego sopockich śladach. Wcześniej nie wiedziałeś, że jego rodzina leży na tym cmentarzu.

Tego nawet proboszcz nie wiedział.

Właściwie to ty odkryłeś Miłosza dla Sopotu.

To do mnie dotarło dopiero później, bo wtedy byłem w kokonie nieświadomego dziecka. Literaci wybrzeżowi mieli nawet do mnie pretensje, że ja zapraszam Miłosza do Sopotu...

Jak do siebie?

I że ich nie proszę na te spotkania, "a przecież Miłosz jest wyrazicielem całego pisarskiego cechu". A gdy przyjechał na promocję mojej książki "Aj, moi dawno umarli!" w 1995 roku, to to był już rezonans kompletny! Gdy dziś przeglądam tamte zdjęcia, to widzę, jak wciąż łażę wokół poety, niby bardzo dyskretnie, z boku, no, uczniak, który mistrzowi nosi teczkę. Takich relacji już dziś nie ma. Jest za to mnóstwo gównażerii artystycznej, która uważa siebie za lepszych od swoich mistrzów.

Która siebie uważa za mistrzów. Wtedy na sopockim cmentarzu wszyscy kojarzyli cię z Miłoszem. Chodzisz jeszcze czasem na tamten grób?

Dawno już tam nie byłem, 1 listopada, stojąc przy grobach bliskich, zerkałem w tamtą stronę, ale już nie poszedłem świeczki zapalić...

Dlaczego?

Już mi się nie chciało...

Masz już swoich zmarłych.

Teraz i ja mogę powiedzieć: "aj, moi dawni umarli"... Im jestem już winien wiersze.

Po przyjeździe do Sopotu w 1946 roku krewni poety zamieszkali w domu przy ul. Wybickiego 23, na piętrze. O tym domu mówiło się, że po wojnie zaczęło tu straszyć. Tajemnicze trzaskanie drzwi, brzęk łańcuchów, wędrowanie przedmiotów...

Ponoć wszystko zaczęło się od czasu, gdy w obliczu nadchodzącej Armii Czerwonej niemiecka rodzina popełniła tu zbiorowe samobójstwo. Prawdopodobnie wszystkich pochowano w ogrodzie. Nic dziwnego, że mieszkanie na piętrze zostało zasiedlone jako ostatnie ze wszystkich na tej ulicy. Zamieszkali w nim ojciec Miłosza, jego brat, wuj oraz ciotki Ela i Janina. Matka poety zmarła w 1945 roku w Drewnicy, jej prochy przeniesiono na sopocki cmentarz 30 lat później. Do

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na sopot.naszemiasto.pl Nasze Miasto