Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Maciej Nowak o demonach teatru, przekleństwach, podziemiu restauracyjnym i spajającej mocy wigilijnej parówki

Leszek Waligóra
Leszek Waligóra
Maciej Nowak, dyrektor artystyczny Teatru Polskiego w Poznaniu mówi o trudnym czasie dla teatrów, restauracji i sile tradycji
Maciej Nowak, dyrektor artystyczny Teatru Polskiego w Poznaniu mówi o trudnym czasie dla teatrów, restauracji i sile tradycji Waldemar Wylegalski
O demonach teatru, przekleństwach, podziemiu restauracyjnym, o godności parówki i masarza oraz spajającej mocy wigilijnej kolacji rozmawiamy z Maciejem Nowakiem, dyrektorem artystycznym Teatru Polskiego w Poznaniu i krytykiem kulinarnym.

Klnie Pan?

Nie, a jeśli już, to w chyba w niewielkim stopniu. Na pewno nie publicznie, ale też raczej nie w życiu codziennym.

Pana znajomi mówią, że nie słyszeli z Pana ust przekleństwa, a na pewno nie wiązankę przekleństw. A ostatnio to, zwłaszcza w środowisku artystycznym, bardzo popularna metoda wyrażania uczuć. Nie ma Pan takiej potrzeby?

Nie mam takiej potrzeby, ale rozumiem funkcję przeklinania. Bardzo doceniam, jak ktoś umie pięknie przeklinać. Od strony antropologicznej nawet niedawno wymieniałem na ten temat uwagi z prof. Waldemarem Kuligowskim z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza. Rozmawialiśmy o funkcji przekleństw. Tu nie chodzi o złe lub dobre wychowanie. To bardzo archaiczna ludzka potrzeba, którą antropolodzy wiążą również z jakimś tajemnym, magicznymi zaklęciami. Umiejętność przeklinania jest na przykład w kulturach wschodnich szczególnie rozwinięta. To jest odwoływanie się do tajemnych sił, bóstw, do których w normalnym języku nie da się dotrzeć.

Na czasie…

Taka funkcja, trochę performatywna, przeklinania mi się podoba, nawet w niektórych wypadkach imponuje, ale jakoś dość rzadko jej używam. Choć jak nadchodzi wybuch… mnie bardzo trudno jest sprowokować, bo to jest prawie 150 kilo żywej masy, więc żeby zgromadziła się tak wielka energia, która miałaby eksplodować, potrzebny jest bardzo mocny impuls. Ale kilka razy się zdarzyło.

Czytaj także: Ma apetyt na Wielkopolskę. Maciej Nowak od kuchni [ROZMOWA]

Czyli rok 2020 nie wpłynął na Pana tak jak na innych?

Raczej był to rok, który mnie wypruł z energii. Wśród moich znajomych widzę podobne zjawisko. Moi przyjaciele raczej mają taki zły moment i czas, kiedy wiele planów się zawaliło, wiele energii poszło w komin i nie wiadomo, co z tym dalej robić.

W Pana przypadku można powiedzieć, że dwie największe z przyjemności i pasji życiowych zostały odsunięte na plan dalszy. Teatr zamknięty, restauracje zamknięte. Co robić?

Sytuacja wydaje się beznadziejna. Na razie przynajmniej. Lepiej jest, o dziwo, w świecie gastronomicznym. Oczywiście, restauracje są zamknięte, wiele biznesów stanęło na krawędzi dalszego istnienia. Oczywiście, bardzo rozumiem frustrację tego środowiska i popieram wszystkie protesty. Wiem, że sytuacja jest absolutnie dramatyczna, ale… jednak jest to sytuacja przejściowa. Restauracje na pewno wrócą i, moim zdaniem, wrócą odnowione i mocniejsze, bo to ta obecna sytuacja jest rodzajem korekty, która następuje w świecie gastronomicznym. Od wielu sezonów widzieliśmy, że ten biznes przestał być biznesem, a stał się modą, jakimś lifestylowym odruchem. Mnóstwo eleganckich pań i eleganckich panów w chwili jakiegoś kaprysu, znudzenia dotychczasową pracą w korporacji zakładało restauracje, kawiarnie. Tymczasem jest to bardzo, bardzo ciężki i niebezpieczny biznes, który wymaga niezwykłego oddania. Gastronomia nie sprowadza się do rozbudowanego życia towarzyskiego, a w tym formacie było prowadzonych wiele restauracji. Współczując ciężkiemu losowi gastronomików w Polsce i na całym świecie, wiem, że oni wyjdą z tego mocniejsi.

A teatr?

Natomiast jeśli chodzi o teatr, moim zdaniem sytuacja jest, niestety, dużo bardziej dramatyczna.

W jednym z wywiadów mówił Pan, że 2021 wcale nie musi być lepszy.

Może nie być lepszy, dlatego, że demony, które się zalęgły w duszach naszej publiczności, nie przeminą z dnia na dzień. Oczywiście pewna liczba największych kibiców, fascynatów teatru, takich świrów jak my, wróci, ale jednocześnie wiele foteli pozostanie pustych i co do tego nie ma najmniejszych wątpliwości.

Demony czy przyzwyczajenie, że ta sztuka w czasach jest niepotrzebna, że można ją dostać inaczej?

Teatr nie jest produktem pierwszej potrzeby, czy w ogóle instytucją pierwszej potrzeby tak jak restauracje. Do teatru się chodzi wtedy, kiedy chce się mieć lepszy humor lub ma się potrzebę duchową, chodzi się ze względów towarzyskich. Te potrzeby mogą być mocno ograniczone, a na pewno obarczone ogromnym lękiem. Poza tym do teatru też się chodzi w pewnym sensie z przyzwyczajenia, jest to rodzaj rytuału towarzyskiego. Ten rytuał przez szereg działań wcześniejszych był stopniowo ograniczany, a obecny impuls, pandemia, obawiam się, że może nam bardzo zaszkodzić. Tym bardziej, że w wielu krajach świata teatr - po prostu - przestał istnieć. Taka dramatyczna sytuacja miała miejsce mniej więcej pół wieku temu we Włoszech. Nikt oczywiście tak pięknych historycznych sal i gmachów, analogicznych do Teatru Polskiego w Poznaniu, nie wyburza, te sale służą gościnnym zdarzeniom publicznym. Taka klęska, dosłownie na naszych oczach, nastąpiła w Hiszpanii mniej więcej 20-30 lat temu.

I to bez związku z pandemią.

Tak. Po prostu tamtejsi samorządowcy doszli do wniosku, że nie za bardzo jest sens wydawania pieniędzy na teatr. Publiczność tak strasznie za tym nie szaleje. A jak będzie trzeba, to i tak teatry, z Madrytu czy Barcelony dojadą. Pozostała w Hiszpanii struktura wspaniałych historycznych gmachów, które służą społeczności lokalnej, ale już bez stałego zespołu aktorskiego. A ponieważ w wielu aspektach Polska jest odbiciem Hiszpanii, tylko po tej stronie europejskiego lustra - już Joachim Lelewel pisał o antologiach między historią Hiszpanii i Polski - to myślę, że dałoby się również taką teatralną prognozę wyprowadzić na przyszłość dla Polski. Nie za rok, nie za dwa, ale może za 10 lat.

Nie widzi Pan takiego wsparcia dla was, które pojawiło się po rozdziale środków ministerialnych wsparcia dla kultury? Obserwatorzy głośno mówili, zwracali uwagę na to, że wysoka kultura wymaga większego wsparcia. Oczywiście pojawił się negatywny wątek, dlaczego Bayer Full za „Majteczki w kropeczki” ma dostać tak duże pieniądze? Natomiast głosy o wsparcie dla kultury wyższej rozumianej również jako kultura wyższej jakości, były wtedy powszechne. Czy one się na coś przełożyło?

To jest bardzo miłe, wzruszające. Natomiast ciągle się zastanawiam, na ile to wsparcie było niepokojem naszej bańki i trzech sąsiednich baniek w Internecie. Czy nie było wykorzystywane politycznie, bo była taka potrzeba? Proszę zobaczyć, że ta ilość pieniędzy, które rząd przeznaczył na wsparcie instytucji kultury w ramach tego projektu, osiągnęła poziom 1 procenta wszystkich środków budżetowych. Na pewno mniej, bo jeszcze w tym jednym procencie są firmy nagłośnieniowe czy koncertowe. I to jest prawda o nas. Nie stanowimy, niestety, ważnej z punktu widzenia polityków siły społecznej. Oczywiście miło jest chwalić się nami, gdy rozpoznaje się nas z telewizora i filmów, ale rzeczywisty potencjał polityczny naszych postulatów i zrozumienie dla naszej działalności jest trudne. Tym bardziej, że kultura w tym wymiarze, którym ja się nią zajmuję i moi znajomi z teatrów, to zazwyczaj nie są dzieła miłe, łatwe i przyjemne. Po to teatr funkcjonuje, taką funkcję w Polsce miał przynajmniej od 250 lat, żeby mówić społeczeństwu, mówić rządzącym rzeczy nieprzyjemne. Teatr od 250 lat jest rachunkiem sumienia indywidualnego, i rachunkiem sumienia politycznego naszego kraju, naszego społeczeństwa. Zawsze to było trudne do słuchania przez rządzących i przez społeczeństwo, ale teraz jest to już absolutnie, skrajnie nielubiane. Żyjemy w kulturze raczej przyjemności. W kulturze, która ma służyć bawieniu nas. Bardzo często słyszymy słowa, że „ach, to życie jest tak ciężkie, że chcę pójść do teatru, chcę pójść do kina, aby się rozerwać, a nie tak dalej wymęczyć”. Zawsze prawdopodobnie tak było i zawsze życie było ciężkie i mozolne. Ale dzisiaj tego typu wypowiedzi znalazły pełne uznanie, w ten sposób mówią również bardzo często elity, osoby rzeczywiście wpływowe. To szereg rozmaitych czynników, które mogą w pewnym momencie utworzyć taką masę krytyczną, że ktoś pierwszy z zarządzających instytucjami kultury w Polsce powie: sprawdzam.

I nastąpi scenariusz, gdzie władza może znaleźć okazję do odegrania się, a lud to może przyjąć z obojętnością?

Myślę, że tak. Z pewnością będą protesty, ale będzie to dotyczyło właśnie naszych kilku sąsiednich baniek. Ja mam na Facebooku jakieś 15 tysięcy obserwujących. To tych kilkanaście tysięcy osób będzie wzburzonych. Ja i pan umiemy tworzyć obrazy czy myśli, które zapadają w wyobraźnię społeczeństwa, ale rzeczywista siła polityczna może okazać się niedostatecznie mocarna.

To też jest informacja z banieczki: patrzę często, jak naszym fanpage’u "Głosu Wielkopolskiego" pojawiają się głosy całkowicie skrajne. Są często wyrazy poparcia, a jednocześnie pojawiają się osoby, które, wydawałoby się, mając jakieś wspólnoty wartości, mówią coś zupełnie przeciwnego. „Ale tym artystom się należało”, „ale powinni siedzieć cicho”, „po co się wtrącają do polityki”, w przypadku Teatru Polskiego: „a po co wiszą na nim te szmaty” - tutaj nawiązują między innymi do transparentów Strajku Kobiet. Jestem przekonany, że jest Pan za tym, żeby jednak nie odbierać wolności wypowiedzi artystom, ale nie boi się Pan tego, że w tym środowisku ta wolność wypowiedzi zacznie podlegać autocenzurze?

U mnie, jeśli chodzi o moje decyzje, to nie. Bo ja uważam, że wolność jest najważniejszym przymiotem twórczości i warunkiem twórczości artystycznej. Osobiście na niektórych próbach, na poziomie takiego własnego ludzkiego lęku, pojawiły się oczywiście momenty strachu. Ale zaraz potem przychodzi refleksja osoby odpowiedzialnej za tworzenie możliwości wypowiedzi artystów, że jestem po to, żeby gwarantować pełną wolność wypowiedzi. I to jest rzecz absolutnie dla mnie święta. Moje osobiste lęki, że zostanę wyrzucony, że nie będę mieć pracy na niedługo przed emeryturą, to wszystko jest zupełnie nieważne. Moja rola, jako dyrektora teatru publicznego, publicznej instytucji kultury, jest właśnie taka, żeby zapewniać przestrzeń wolności. Publiczne instytucje kultury, przy tworzeniu formuły których uczestniczyłem 30 lat temu, za czasów minister Izabelli Cywińskiej, są przestrzenią zupełnie wyjątkową w skali całej sfery publicznej. Jeżeli coś się dzieje czy podejmowane są decyzje wewnątrz instytucji, to żadna władza nie ma możliwości ingerowania w to. Władza może tylko ewentualnie zwolnić dyrektora. To cud, że nam się wtedy udało taką formułę prawną przeprowadzić. Ale widzę jak bardzo taka formuła jest niewygodna dla władzy. Dlatego coraz większa ilość pieniędzy jest rozdysponowywana poprzez konkursy. Taki pojedynczy projekt można ocenić. Natomiast władza nie ma najmniejszych możliwości prawnych, aby wymusić na dyrektorach, żeby zmienili artystyczny czy polityczny kierunek działań.

Ale to środowisko nie jest monolitem, jeżeli chodzi o poglądy polityczne?

Jeśli chodzi o ten nasz wielki konflikt społeczny, który mamy w Polsce, to w większości wypadków nasze środowisko jest po stronie opozycyjnej. Są jakieś pojedyncze osoby, które mają inne poglądy i myślę, że jest też duża grupa osób takich jak ja, które mają tysiąc wątpliwości.

Jak wygląda życie dyrektora artystycznego teatru w dzisiejszych czasach? Jak wygląda Pana życie, jak wygląda dzień codzienny w momencie, kiedy ta wspólnota ma właściwie wszystkie, może nie wszystkie, ale większość kontaktów mocno ograniczonych?

Spotykamy się zazwyczaj tak samo jak my teraz, dzięki rozmaitym komunikatorom. Trzeba pamiętać, że nasza aktywność bardzo, bardzo się ograniczyła. Jak jeszcze prowadziłem teatr w Gdańsku, to robiłem 12-13 premier w sezonie. Tutaj przed pandemią było 5-6 premier w sezonie. W tym roku zrobiliśmy trzy premiery. Gra się bardzo niewiele. Zmienił się rodzaj decyzji czy interwencji, które dyrektor artystyczny musi podejmować, aby praca przebiegała płynnie. Ale tych sytuacji jest coraz mniej. Widać też jakieś takie wewnętrzne zamieranie rozmaitych struktur. Słyszałem na przykład od części aktorów, że po półrocznym niewchodzeniu na scenę odnawiają się jakieś lęki. Aktor jest jak sportowiec. Powinien grać, grać, grać. I to nie dlatego, że szef chce go wykorzystywać, tylko to jest taka natura. Aśka Drozda, aktorka z nami współpracująca, niedawno w jakim wywiadzie mówiła, że po raz pierwszy po 10 miesiącach zaczyna grać i pełna jest straszliwych niepokojów. I nie tylko tego, czy się uda czy nie uda, tylko czy będzie w stanie oswoić tę energię, która jest niezbędna do konfrontacji z publicznością, precyzyjnego wyrażenia wszystkich sensów, nad którymi wcześniej pracowała z reżyserem. To kolejny aspekt tego, o czym mówiliśmy, że teatry być może będą wygaszały swoją aktywność.

Teatry już dzieją się w sieci, ale to nie to samo.

Jesteśmy akurat w trakcie pracy nad premierami realizowanymi w sieci. Ostatni weekend przed świętami to premiera Grzegorza Laszuka „Morderstwo (w) Utopii”, a dwa dni wcześniej premiera „Don Juana” w reżyserii Wiktora Bagińskiego. Oba te przedsięwzięcia będą pokazywane publiczności i realizowane za pośrednictwem mediów i kamer. Od strony artystycznej jestem bardzo zadowolony i dumny. Polecam uwadze państwa te dwa spektakle. Natomiast to jest inne medium, to nie jest niestety teatr dramatyczny. To nie jest teatr żywego planu, za którym wszyscy tęsknimy, który zapewnia bardzo szczególne i wyjątkowe, i odmienne emocje i środki wyrazu. To jest rodzaj teatru telewizji, teatru, który przebija się do odbiorcy za pośrednictwem szkiełka. To teatr inaczej grany, bo aktorzy właśnie mają świadomość, że muszą grać do tego szkiełka, muszą realizować swoją postać w takiej malutkiej kompozycji. To jest i może być wspaniały czas dla sztuki wideo. Ten rodzaj ekspresji bardzo się rozwinie i za kilka lat możemy być świadkami powstania jakiegoś nowego gatunku, na przykład realizacji sztuki na ekranie smartfonu.

Zakładam jednak, że lajki braw nie zastąpią.

To jest rzecz fundamentalna, tym bardziej, że widzę jak żyjemy w naszym środowisku, w malutkim oszustwie. Wszystkie teatry w Polsce, tak jak i my, chwalą się, ile było wizyt podczas transmisji, co ma świadczyć, jak ogromne rzesze publiczności oglądają nasze przedstawienia. Niestety nie, bo te wizyty opisują każde, nawet dwusekundowe wejście. Ktoś ogląda przedstawienie i się wylogowuje, potem wchodzi znowu trzeci, czwarty, piąty raz. Trzeba więc entuzjazm podzielić przez 4 czy 5.

Koledzy z Łodzi dają znać, że u nich już odżywa podziemie restauracyjne, ale nic nie donoszą o podziemiu teatralnym. Czy może tak być, że też się pojawi?

Może się tak zdarzyć i wydaje mi się, że ostatecznie się zdarzy. Oczywiście, nie będzie to teatr w takiej skali jak jeszcze rok temu. Ale rozmaite przestrzenie, typu teatr prywatny, który pamiętamy z czasów stanu wojennego, słyszę, że gdzieś się odbywają się dla najbardziej uzależnionych, już się rodzą. Ale przecież to nie zastąpi teatru, tej formy ekspresji, która zapewniała nam szczególne doznania. Z gastronomią też już słyszałem o podobnych przedsięwzięciach. Ale, w czasach prohibicji w Stanach Zjednoczonych, było dokładnie tak samo. We Włoszech restauracje nielegalne działały bardzo intensywnie w latach 90. i pierwszej dekadzie XXI wieku, ponieważ były tak wysokie podatki, że po prostu nie opłacało się oficjalnie działać. Prywatne czy tajne restauracje w Polsce z 10 lat temu też istniały, była tak moda. Byłem w dwóch takich restauracjach w Warszawie.

Czytaj także: Maciej Nowak: Seks i jedzenie to sprzyjające sobie żywioły

Bywa Pan teraz w takich restauracjach z podziemia restauracyjnego?

W żadnym wypadku.

W żadnym wypadku?

Przynajmniej publicznie tego nie powiem.

Czytaj także: Pomysłowy jak Polak. Tak restauracje i hotele omijają obostrzenia! Kreatywność przedsiębiorców nie ma granic

Czytałem rozmowę, w której autorka mówiła, że Pan schudł. Nie mogę powiedzieć, że Pana widuję na tyle często, żeby porównać czy Pan schudł, ale nie. Schudł Pan?

W pewnym momencie schudłem trochę wbrew własnej woli, ale teraz wracam do normy. Czas pandemii, brak powodów do ruszania się, zajadanie stresu, działają mechanizmy, które wszyscy znają. Nigdy na żadne siłownie nie chodziłem, więc to nie jest to powód. Ale jak większość czasu człowiek spędza w domu, w sytuacji mało dynamicznej, to ponosi tego konsekwencje.

Nie sposób nie zahaczyć o restauracyjne życie, bo Pan był i jest osobą, która tym żyła. Wiele osób kojarzyło Pana w pewnym momencie wyłącznie z kulinarną częścią życia, ze sztuką kulinarną i opisywaniem tej sztuki? Czego Panu najbardziej brakuje? Teraz czasie w czasie pandemii.

Na pewno brakuje mi chodzenia do teatru i bywania w teatrze, i na pewno brakuje mi chodzenia do restauracji. Obie te emocje kompensuję sobie bardzo nieudolnie. W teatrze podglądaniem prób i emocjonowaniem się naszymi planami. A restauracje… staram się namawiać do tego, aby nie zapominać o restauracjach. Dawać mi przetrwać poprzez zamawianie jedzenia. Z tym, że ja nie lubię jedzenia dowożonego, bo to są jakieś straszliwe potem efekty. Nie kwestionuję, w żadnym wypadku, umiejętności transportowych osób, które nam to jedzenie dostarczają. Ale porcje zamykane do plastikowych pojemników przyjeżdżają do nas zaparzone, jakieś rozmemłane. To w ogóle niewiele ma wspólnego z pierwotną potrawą przygotowaną przez szefów. Dlatego przyjąłem zasadę, że jeżeli zamawiam jedzenie z restauracji, to z lokali, które są w małej odległości od mojego mieszkania. Również w ten sposób zostawię więcej pieniędzy u gastronomików, nie muszą się dzielić pieniędzmi z rozmaitymi firmami.

Można teraz spotkać Macieja Nowaka jedzącego kolację na ławeczce przed restauracją?

Naprawdę nie mam wygórowanego myślenia na swój temat i fast foody również cenię. Zawsze o tym mówiłem i zawsze można było mnie w rozmaitych sytuacjach znaleźć. Do najbardziej imperialnych fastfoodowych firm staram się nie chodzić, ale rozmaite kebaby i tego typu rzeczy, dlaczego nie? To również urok życia i urok współczesnych wielkich miast.

Pamiętam Pana zachwyt nad parówką…

Proszę pana, parówka to jest wielka sprawa! Jestem wielkim obrońcą sztuki masarskiej. Gadanie o tym, że parówka to jakieś jedzenie śmieciowe, jest po pierwsze, potwornie wyższościowe. Po drugie, kwestionuje umiejętności rzemieślników, którzy przygotowują te produkty. Żeby umieć dobrze wykutrować, bo w kutrowaniu jest tajemnica dobrej parówki. Kutrowanie, czyli wymieszanie masy mięsnej, tak, aby była w niej odpowiednia ilość mięsa, odpowiednia ilość wody i odpowiednia ilość tłuszczu, który nadaje smak i sprężystość - to jest naprawdę wielka sztuka. Możemy się śmiać, ale bez specjalistów, którzy umieją to naprawdę fachowo zrobić, nie będziemy mieli żadnej satysfakcji z takiego wyrobu. Zresztą problem kutrowania i przygotowania parówek jest przecież nawet w prozie Hrabala. A poza wszystkim bardzo mnie drażni lekceważenie parówek, bo powiedzmy sobie szczerze, że jest to wędlina, która jest bardzo często podstawowym składnikiem posiłków ludzi gorzej sytuowanych. Nie możemy patrzeć na świat w ten sposób, że tylko szlachetne są polędwice i szyneczki. Świnia lub inne zwierzę, której odbieramy życie, nie jest złożona wyłącznie z skrzyneczek i polędwiczek. I co mamy zrobić z tą całą resztą? Musimy się do tego również odnosić z szacunkiem i dlatego te wszystkie wyroby garmażeryjne, którym tak często gardzi eleganckie towarzystwo, te wszystkie kaszanki, te wszystkie metki są wspaniałe, mamy obowiązek - społeczny i moralny - je szanować.

Widzę, że Pana jedzenie ucieszyło i ta dosyć smutna, często rozmowa gdzieś tam się w pewnym momencie zrobiła radośniejsza.

Proszę mnie nie kompromitować.

Chciałbym Pana zapytać o kuchnię świąteczną, ale muszę Pana zapytać, czy Pan w ogóle święta obchodzi.

Obchodzenie świąt uznaję jako obowiązek wobec moich rodziców i wobec mojej rodziny.

Z tego, co Pan w wielu wywiadach mówił, to Pana ojciec świetnie gotuje. Pana rodzina po prostu nie tylko po stronie żeńskiej, ale po stronie męskiej, jest świetna w kuchni…

Ale ja sam przyznaję się do tego, że nie mam problemu z gotowaniem, ale mnie to nudzi. Natomiast mój tata świetnie gotuje. Kontynuuje tradycję kuchni pomorskiej, urodził się w Grudziądzu i ta kuchnia w jego wykonaniu przeważa. Trochę podobna do kuchni poznańskiej tak, że wiele smaków, które tutaj w Poznaniu zastałem, znam z rodzinnego domu. Te taty wigilie, śniadania wielkanocne i obiady niedzielne od czasu do czasu, są budulcem trwałości tej naszej, bardzo już skromnej, współczesnej rodziny. Rodziny molekularnej, jak dzisiaj się czasami mówi.

I co podaje?

Tata w latach 90. na fali nowoczesności, jaka wtedy nas objęła, próbował się dostosować do nowoczesnych mód. Mama podsuwała przepisy z kolorowych pism, jakieś cuda niewidy pojawiały się. Ja, który jestem osobą totalnie niewierzącą, księdza zobaczyłem pierwszy raz z bliska, jak miałem prawie 30 lat - właśnie wtedy, gdy podczas kolacji wigilijnej zobaczyłem jakąś potrawkę z cielęciny, modną wówczas, zaprotestowałem stanowczo i zażądałem powrotu do twardej, polskiej tradycji.

Karp musi być?

Pewnie bym tak nie był w stanie jeść często, natomiast kilka potraw lubię. Czekam na nie przez cały rok, częściej bym pewnie nie wytrzymał. Ale na przykład w domu kutię się robi, co lubię. To mamy z kolei przepis: biała kapusta z dużą białą fasolą duszona, to uwielbiam. Tata smaży zawsze karpia i robi w galarecie. Właśnie karpie, a nie jakieś łososie czy inne niepoważne ryby. Raz w roku widzę, że to ma sens. Przypominamy sobie, a jak tam jakiś wujek, a jakaś ciocia, czy babcia to robiła. Te potrawy wywołują również pamięć o naszych przodkach, na tym też polega ten wieczór. Dla mnie ten wieczór również ma wymiar rytualny. Ta współczesna rodzina, mocno zdegradowana, zniszczona, ma chwilę, kiedy może również w ten sposób się integrować.

Wspólny stół.

Taki jest sens stołów w kulturze ludzi.

Zobacz też:

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Maciej Nowak o demonach teatru, przekleństwach, podziemiu restauracyjnym i spajającej mocy wigilijnej parówki - Głos Wielkopolski

Wróć na sopot.naszemiasto.pl Nasze Miasto