Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

"Lis w kolorze tęczy". Felieton Wojciecha Wężyka

Wojciech Wężyk
"Lis w kolorze tęczy". Felieton Wojciecha Wężyka
"Lis w kolorze tęczy". Felieton Wojciecha Wężyka Archiwum Polska Press
W przededniu kampanii wyborczej politycy nie mają łatwo. Zwłaszcza ci, którzy chcą się podobać wszystkim. Prawej stronie świeczkę, lewej ogarek. Jedną ręką zachęcić do modlitwy przy kapliczce, drugą podpisać patronat pod marszem równości, którego uczestnicy z reguły Kościoła nienawidzą.

Pokusa wciśnięcia wszystkim najlepszej wersji siebie – jako dopasowanego do ich potrzeb produktu – jest u kandydata do władzy wielka. Na tym w dużej mierze polega dziś tzw. marketing polityczny. To sposób opakowania pretendentów do stołka, żeby jak najbardziej podobali się swoim wyborcom. Wielkie mechanizmy dobrze widać na małych przykładach, więc przyjrzyjmy się, jak to działa w Sopocie.

Marketing polityczny w Sopocie

Elektorat w kurorcie wyprzedza trendy ogólnopolskie, bo jest niemal ikonicznym przykładem tzw. silver tsunami. Czyli dominują w nim osoby dojrzałe wiekiem. To seniorzy decydują o tym, kto wygra u nas wybory. Pesel to najważniejszy wektor podziału. Kto myśli o wpływie na Sopot, ten wie doskonale, że pozostałe sprawy mają drugorzędne znaczenie. Oczywiście seniorzy mają różne poglądy. Nie są grupą jednorodną. Podlegają tym samym emocjom, co pozostali wyborcy. Dlatego też można, a z perspektywy władzy nawet trzeba (w zgodzie z zasadą „dziel i rządź”), utrwalać w ich głowach podziały partyjne. W Sopocie działa to bardzo prosto, a prezydent zaangażowany po jednej ze stron sporu politycznego pracowicie kopie rowy wzajemnej niechęci między wiodącymi ugrupowaniami.

Jest jednak pewien fundament, który wciąż łączy zaawansowanych wiekiem wyborców, bez względu na partyjne sympatie i antypatie. Nazwijmy go dla potrzeb tego tekstu „konserwatyzmem”. Bez wchodzenia w definicje, które przecież w ostatnim czasie kompletnie powariowały. Konserwatyzm, o którym piszę, to przyzwyczajenie i szacunek dla pewnych stałych zasad, dzięki którym świat od wieków jakoś tam się toczy. Takich jak podział na płeć męską i żeńską. Na ojca i matkę. Na stawianie rodziny w centrum wysiłku, który podejmuje się każdego dnia. Ktoś powie, że to strasznie „kościółkowe”. Istotnie, zwornikiem tej postawy jest najczęściej – ale wcale nie musi być – wiara. Cóż, nawet senior-ateista o poglądach lewicowych w większości przypadków podziela te „niedzisiejsze” poglądy.

I tu zaczyna się kłopot dla polityka, który chce czegoś więcej niż reelekcji w Sopocie – ma ambicje na Senat czy Sejm. Bo w wymiarze ogólnopolskim, będącym echem światowych przemian i wszechogarniającej płynności, konserwatywne idee są w odwrocie. Ich miejsce wypierają różnorakie płcie. Brak podziału na ojca i matkę. Traktowanie rodziny co najwyżej jako niechcianego etapu w drodze do wyzwolenia się z krępujących człowieka więzów cywilizacji chrześcijańskiej. Jak zatem zachować przychylność konserwatywnych wyborców, którym zawdzięcza się prezydencki stolec od dekad (ale tylko w Sopocie), z „nowymi”, którzy mogą dać władzę większą, ogólnopolską?

Bardzo prosto. Trzeba być jak Bill Clinton, który przyznał, że palił marihuanę, ale zaraz dodał, że się nie zaciągał. W ten sposób dymu w usta nabrał właśnie prezydent Sopotu, który dał patronat marszowi równości w Gdańsku, ale sam na wszelki wypadek nie wziął w nim udziału. Zrejterował. Wysłał tam natomiast swoją zastępczynię, której rolą jest bycie oddelegowanym na front lewicy. Zresztą, najprawdopodobniej w zgodzie z jej światopoglądem.

Jacek Karnowski nie chciał zdjęć na tle tęczowej flagi. Bał się też antykościelnych incydentów, których nie brakowało podczas wcześniejszych edycji wydarzenia. Byłyby one, na kilka miesięcy przed wyborami, katastrofą. Bo teraz jest czas na dopieszczanie większości, czyli konserwatywnej części sopockiego elektoratu.

Dlatego w najbliższym czasie Jacek Karnowski – ten z czoła Strajku Kobiet i wieszający symbolicznie flagę środowiska LGBT na sopockim Molo – zniknie. W końcu, jak to się mówi na sopockich salonach, wyborcy mają krótką pamięć, sięgającą do paru dni wstecz – czyż nie, panie prezydencie? Dlatego teraz dostaną bardziej dopasowaną do potrzeb odbiorców wersję polityka. Ciekawi mnie tylko, co na to powiedzą ci, którzy uwierzyli w rzekomy lewoskręt włodarza. Cieszyli się, że jest taki nowoczesny i otwarty. Spokojnie, prezydent na pewno coś dla nich wymyśli.

Dziennik Bałtycki TV

od 16 lat

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: "Lis w kolorze tęczy". Felieton Wojciecha Wężyka - Dziennik Bałtycki

Wróć na sopot.naszemiasto.pl Nasze Miasto