Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Koniec świata w Sopocie. Felieton Wojciecha Wężyka

Wojciech Wężyk
Informacja o starcie w wyborach do Sejmu, którą ogłosił prezydent Sopotu, nie zrobiła chyba na mieszkańcach najmniejszego wrażenia. Kto namiętnie wsłuchuje się w odgłosy politycznych zawirowań, odnotował co najwyżej ledwo słyszalne westchnięcie ulgi przy ul. Kościuszki. Nie do końca wiadomo, czy westchnął włodarz, czy jego podwładni.

W ogniu partyjnej walki, która wlewa się w nasze głowy wszelkimi możliwymi kanałami, świadomość faktu, że po blisko 30 latach zmieni się szef miasta, powinna teoretycznie wywołać falę komentarzy. Koniec świata! – jak powiedziałby pan Popiołek. Najpierw dla tych, którzy zostali przez Jacka Karnowskiego porzuceni. Nie mówię nawet o wiceprezydentach, ale chociażby o różnych grupach wpływów, które przez lata mościły sobie wygodne pielesze dzięki współpracy z władzą. I o opozycji, dla której wyborcza decyzja „niezwyciężonego Sołtysa” to realna szansa na nowe rozdanie.

Tymczasem w Sopocie, jak w Krakowie! A ściślej w jednej z piosenek nieocenionego Grzegorza Turnaua:

„W rękach w głowach cichosza, w ustach w oczach cichosza nie ma samozwańców i nie ma rokoszan”.

Może to kwestia upału i końcówki wakacji, jak przekonuje mnie przyjaciel. Urlopy powoli dogorywają, a wraz z ich ostatecznym unicestwieniem, już za chwilę nieśmiało wróci do miasteczka normalne życie. To, za którym tęsknimy przez wakacyjne miesiące - często na „sezonowej emigracji” poza Sopotem. Umęczeni tłumem, bombardowani hałasem i korkami, nie mamy ochoty na labirynt wyborczych zakrętów i ślepych uliczek. A jednak cała ta obojętność, przyznam, że może istotnie trochę na wyrost, przypomina mi wersy kolejnego poety: „W dzień końca świata, Kobiety idą polem pod parasolkami, Pijak zasypia na brzegu trawnika, Nawołują na ulicy sprzedawcy warzywa, I łódka z żółtym żaglem do wyspy podpływa”.

Jasne, zmiana na prezydenckim stolcu nie jest aż tak ostatecznym wydarzeniem, jak to w „Piosence o końcu świata”. Ale jednak, nie da się ukryć podobieństwa, zwłaszcza jeśli myślimy o nim w wymiarze politycznym. Ba! Nawet pewnej dosłowności szczegółów! Bo chociaż żadna łódka nie dobije do wyspy, którą zresztą planował swego czasu wybudować nam Jacek Karnowski, to śpiących pokotem, gdzie popadło, miłośników mocnych trunków, mogliśmy w Sopocie oglądać bez liku. A i parasolki się przydały (nie tylko kobietom), zwłaszcza w pierwszej części deszczowego sierpnia.

Bliższa ta Miłoszowa wizja nastrojom mieszkańców niż jakieś apokaliptyczne smoki od św. Jana. Ale spokojnie, do września zostało już raptem kilka dni, a wtedy politycy zadbają o to, żeby nasze skromne, kurortowe uniwersum, wypełniło się demonami, w których to rolę będzie się wciskało na siłę wszystkich ośmielających się krytykować epokową spuściznę najlepszego gospodarza wszechczasów. A zwłaszcza wyznaczoną przez niego dziedziczkę ideowej schedy.

To wszystko przed nami. A skala wiosennych napięć, związanych z wyborami samorządowymi, będzie zależała przede wszystkim od wyniku tych wcześniejszych, ogólnopolskich. Jeśli władzę utrzyma obecna formacja, to Sopot zamieni się w liberalną Jasną Górę z opisów znanych nam z „Potopu”. Nie wiem wprawdzie komu przypadnie rola księdza Kordeckiego, ale na pewno możemy się spodziewać dramaturgii godnej sienkiewiczowskiego pióra.

CZYTAJ TAKŻE:
Sopot bez prezydenta? Felieton Wojciecha Wężyka

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Koniec świata w Sopocie. Felieton Wojciecha Wężyka - Dziennik Bałtycki

Wróć na sopot.naszemiasto.pl Nasze Miasto