Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Dendrofobia po polsku. Dlaczego wycinanym drzewa jak szaleńcy albo przycinamy je tak, że zostają smutne kikuty?

Agnieszka Kamińska
Agnieszka Kamińska
123RF
Część mieszkańców nie chce drzew, bo - ich zdaniem - są one niebezpieczne. Urzędnicy wolą wydać decyzję o wycince niż przeprowadzać kosztowe i czasochłonne badania kondycji drzewa. Nie ma drzewa, nie ma problemu. Wycięcie drzewa, jeśli tylko jest do tego jakakolwiek podstawa, jest dla urzędnika dużo łatwiejsza niż jego ochrona - mówi Jacek Bożek, prezes Klubu Gaja.

Przycinka drzew przy ulicy Liczmańskiego w Gdańsku Oliwie wzbudziła kontrowersje. Według niektórych mieszkańców, gałęzie kilkudziesięciu sędziwych lip zostały skrócone zbyt bardzo. Gdański Zarząd Dróg i Zieleni, który wykonał prace, tłumaczył je „kontynuacją wcześniejszych działań oraz chęcią zmniejszenia ryzyka wyłamywania gałęzi i wywrotów całych drzew”. Sprawa jest badana na zlecenie marszałka województwa pomorskiego. Aktywiści ekologiczni zawiadomili też prokuraturę. GZDiZ stwierdził, że przycinka została wykonana prawidłowo.

- Po zgłoszeniach mieszkańców, GZDiZ przeprowadził wizję w terenie i nie stwierdził błędów przy wykonywaniu zleconych prac, ani naruszenia obowiązujących przepisów. W dniu 8 lutego wpłynęło do Zarządu wezwanie Urzędu Marszałkowskiego Województwa Pomorskiego dotyczące złożenia wyjaśnień w sprawie nadmiernego przycinania drzew rosnących w pasie drogowym ul. Liczmańskiego w Gdańsku. Odpowiedź na przedmiotowe wezwanie, zawierająca m.in. decyzje Pomorskiego Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków na prowadzenie prac, została już udzielona – informuje Magdalena Kiljan, rzecznik prasowy Gdańskiego Zarządu Dróg i Zieleni.

Widok oliwskich lip prowokuje do zadania pytań o to, jak gospodaruje się drzewami w Gdańsku. Okazuje się, że w mieście w ubiegłym roku usunięto 250 drzew. Gdański Zarządu Dróg i Zieleni podkreśla jednak, że te wycinki były konieczne i nie można mówić o ich masowości, bo w pasach drogowych Gdańska rośnie ok. 40 tys. drzew (wycięto więc 0,6 proc.).
- Zamieranie miejskich drzew to nie jest tylko problem Gdańska, ale dotyczy wszystkich dużych i rozwijających się miast. Około 90 proc. wycinanych drzew to drzewa martwe. Pozostałe przypadki to egzemplarze niebezpieczne, zamierające lub poważnie uszkodzone. Od początku roku przeprowadziliśmy wycinki w kilkunastu lokalizacjach, m.in. na ul. Hallera, Marynarki Polskiej czy Trakcie św. Wojciecha – twierdzi Magdalena Kiljan.

GZDiZ tłumaczy też, że trudno mówić o planowaniu przycinek i wycinek drzew, bo decyzje na ten temat podejmowane są na podstawie prowadzonych w sposób ciągły obserwacji, zgłoszeń mieszkańców i przeglądów. Ile drzew posadzono? Na terenach należących do Gdańska, drzewa sadzi zarówno GZDiZ, jak i Dyrekcja Rozbudowy Miasta Gdańska, Gdańskie Nieruchomości a także prywatni inwestorzy zobowiązani do wykonania nasadzeń kompensacyjnych. Średniorocznie to ok. 500 drzew. Dowiadujemy się też, że osoby zajmujące się drzewami w GZDiZ posiadają wykształcenie wyższe (leśne lub po kierunku architektura krajobrazu) oraz wieloletnie doświadczenie zawodowe. Mieszkańcy, zainteresowani stanem drzew w Gdańsku, bądź zaniepokojeni pracami prowadzonymi w drzewostanie, mogą kontaktować się bezpośrednio z GZDiZ, zarówno mailowo, jak i telefonicznie (ze względu na pandemię wizyty w siedzibie instytucji zostały ograniczone do niezbędnego minimum).

Mieszkańcy Moreny alarmują

Drzewa przycinane są też m.in. przez spółdzielnie. Mieszkańcy Moreny alarmują, że otrzymali informację od spółdzielni o konieczności przycięcia drzew na osiedlu. Obawiają się, że ich drzewa po przycinkach będą wyglądały jak te oliwskie.

- Nie zgadzam się na żadne przycinki. Mamy na osiedlu piękne drzewa. Chcę na nie patrzyć i delektować się ich widokiem. Kocham te drzewa. Jeśli je przytną, to będziemy mieć widok na kikuty i szubienice. Będzie powtórka masakry oliwskiej. Jakiś czas temu też przycinali drzewa na naszym osiedlu. Zajmowali się tym ignoranci, którzy cięli gałęzie jak popadnie. Nie chcę, żeby znów tak było – denerwuje się mieszkanka Moreny, która zaalarmowała naszą redakcję.

W spółdzielni tłumaczą, że pod piłę miałyby trafić gałęzie tylko kilku drzew przy ul. Piecewskiej, które porasta jemioła. Narośl, jak twierdzi pracownik spółdzielni, może osłabiać konary i spowodować ich łamanie. Poza tym, przycinek chcą niektórzy mieszkańcy osiedla.

- Na topolach jest jemioła i ona może mieć niekorzystny wpływ na drzewo. Planujemy przycięcie gałęzi do 30 proc. objętości, a więc zgodnie z prawem. Zapewniam, że drzewa nie będą wyglądały jak te w Oliwie. Przycinkę ma wykonać specjalistyczna firma pod nadzorem dendrologa. To mieszkańcy zaalarmowali nas, że te drzewa mogą być niebezpieczne, prosili o przycięcie drzew. Rozumiem, że są też tacy, którzy się na to nie zgadzają. Dla mnie to trudna sytuacja, bo jestem między młotem a kowadłem. Możemy nie przycinać drzew, ale kto da mi gwarancję, że podczas jakiejś nawałnicy konar się nie odłamie? Jeśli coś się stanie, to ja będę odpowiedzialny. Tę sprawę skonsultujemy z dendrologiem – mów Leszek Waszczuk, który odpowiada za utrzymanie zieleni w spółdzielni LWSM Morena.

Rozmawiamy z Jackiem Bożkiem, prezesem Klubu Gaja


Niektórzy mówią, że drzewa trzeba przyciąć lub je wyciąć, bo są niebezpieczne. Inni stają w obronie tych drzew, bo bez nich nie wyobrażają sobie swojej ulicy lub osiedla. Prawo mówiące o możliwości przycięcia korony do 30 proc., choć dobrze, że jest, to jednak czasem budzi wątpliwości, bo niekiedy taka przycinka może wręcz zabić drzewo. Wydaje się, że podejście do drzew urasta do palącego problemu społecznego.

Jeśli przycinamy drzewo, to nie można przyciąć więcej niż około 25-30 proc. korony, która pozwala drzewu żyć. Sprawa z drzewami jest jednak dużo bardziej skomplikowana. Tak, mamy gigantyczny problem społeczny. Polega on na tym, że część społeczeństwa cierpi na dendrofobię. Strach przed drzewami jest nieprawdopodobny. Być może jest on głęboko zakorzeniony w niektórych z nas, może jest częścią jakiegoś szerszego strachu przed przyrodą. Nie umiem tego wyjaśnić. Po prostu niektórzy ludzie uważają, że drzewa trzeba wyciąć lub przyciąć, bo one mogą się przewrócić i zabić. Jeśli kolejna z rzędu osoba mówi mi, że drzewo może zabić, to taka rozmowa przestaje być rozmową na argumenty. Drzewa nie zabijają. Oczywiście, wskutek zdarzeń atmosferycznych może się odłamać konar albo może się przewrócić drzewo. Nieszczęśliwy wypadek jest zawsze możliwy i może wydarzyć się wszędzie, nie tylko w pobliżu drzewa. Może do niego dojść w sklepie, szkole, urzędzie. To nie znaczy, że te instytucje mamy likwidować. Albo że mamy zamykać drogi, bo na nich rozbijają się auta.

Kilka lat temu w Sopocie, podczas wichury, odłamany konar zabił kobietę.

Tak. Wypadków nie unikniemy. Decydując się na wycinkę czy przycinkę drzewa, trzeba kierować się rozsądkiem i opiniami specjalistów. Nie można w całym kraju ciąć na oślep, bo doszło do tragicznego wypadku. Przycinajmy tam, gdzie trzeba to zrobić, a nie wszędzie.

Na dendrofobię cierpi część społeczeństwa czy raczej część urzędników?

To problem społeczny, nie tylko urzędniczy. Część społeczeństwa chce chronić drzewa, a druga część chce je wycinać. Otrzymujemy sygnały od osób przerażonych tym, jak przycięto drzewa w mieście. Ale jestem przekonany, że przycinkę przeprowadzono na żądanie innych osób – tych z dendrofobią. Ludzie, którzy chcą wycinek lub przycinek, są bardziej skuteczni, bo piszą pisma do urzędników. Ci zaś chcą mieć święty spokój. Wycięcie drzewa, jeśli tylko jest jakakolwiek podstawa do tego, jest dla urzędnika łatwiejsza niż ochrona tego drzewa. Jeśli urzędnik ma wątpliwości co do wycięcia, a mieszkańcy się tego domagają, to urzędnik musi udowodnić, że drzewo jest zdrowe. Żeby to zrobić, to trzeba przeprowadzić badania. Dziś specjaliści - dendrolodzy wykonują badania z wykorzystaniem nowoczesnego sprzętu komputerowego. Ich usługi kosztują, badania trwają. Poza tym, takie drzewo powinno być co jakiś czas monitorowane, czy jest dobrze prowadzone. Wydanie zezwolenia na wycinkę drzewa załatwia sprawę – oszczędzamy pieniądze i czas. Urzędnik ma spokój, nikt mu nie zarzuci, że nie zareagował na sygnał mieszkańca, któremu nie podoba się drzewo. Nie ma drzewa, nie ma problemu. Taki sposób myślenia to największy kłopot w Polsce. To nie jest już zabawne. My wycinanym drzewa jak szaleńcy! I co gorsza, większość tych wycinek ma podstawy prawne. Tak jak słynne wycinki wzdłuż torów kolejowych. Prawo na nie pozwalało, choć drzewa w większości przypadków nie stanowiły zagrożenia i rosły w bezpiecznych miejscach. Gdy próbowano je chronić, pojawiały się pytania, kto weźmie odpowiedzialność za to, jak coś się stanie, kto zapłaci, jak jednak drzewo upadnie na tory. Urzędnicy woleli wyciąć niż odpowiadać na takie pytania. Prawo pozwala, a więc można rżnąć równo, bez oglądania się na to, że drzewo jest zdrowe i piękne. W Polsce musimy zmienić przepisy w taki sposób, aby drzewa chronić, a nie umożliwiać przeprowadzenie bezsensownych rzezi. Jeśli samorządy, rząd i instytucje takie jak PKP czy też firmy energetyczne nie zmienią postępowania i jeśli prawo nie ograniczy ich działania, to nic się nie zmieni.


W Gdańsku przycięcie starych lip tłumaczono pielęgnacją drzew. Przycięte drzewa miały pasować do szpaleru. Może taki zakres przycinki był konieczny ze względów estetycznych? Może te wyjaśnienia urzędników jednak są uzasadnione?

Nie proszę pani, to nie jest pielęgnacja, to jest zbrodnia. Wycinka lub też przycinka starego, stuletniego drzewa to powinna być mądra decyzja poparta ekspertyzą. Na pewno wiele zależy od tego, kto tymi drzewami się zajmuje, jacy pracownicy, jaka firma. Są takie, które potrafią je pielęgnować. Pracownicy wchodzą na drzewo przy użyciu lin, nie stosują ciężkiego sprzętu, żeby nie pokaleczyć drzewa. Usuwają tylko to, co jest konieczne. Są też firmy, których pracownicy odpalają piły i rżną jak leci. Nie interesuje ich, czy obcinają zdrową gałąź czy chorą. Te firmy w ogóle na tej robocie się nie znają, wygrały przetarg i rżną. Działają bez szacunku do drzew, nie traktują ich jako nasze dobro narodowe. Jeśli po przycięciu drzewa nie odrosną, to jest podstawa do procesu sądowego. Pracowników można pociągnąć do odpowiedzialności, ale drzew może już nie uda się uratować.


Na jednym z osiedli drzewa mają być przycinane, bo jest na nich jemioła. Takie drzewa można przyciąć?

Każde drzewo powinno być potraktowane indywidualnie. Nie każde drzewo, na którym jest jemioła, wymaga dużej interwencji. Ale czasem przycinka jest konieczna. Bywa, że w grupie drzew z jemiołą przycięte powinno być tylko jedno. Musi przyjść ktoś, kto się na tym zna i kto powie, jak postąpić wobec każdego z drzew.


Co mogą zrobić mieszkańcy, którzy mają wątpliwości co do przycinek?

Powinni wystąpić do właściciela terenu, aby przeprowadzono dokładne badania drzewa. I dopiero na podstawie opinii dendrologa można dokonywać przycinki. Stare drzewa mają swoją wartość, niektóre wyceniane są na dziesiątki, inne na setki tysięcy złotych. Niestety, dziś nie ma takich przepisów, które nakazują przeprowadzenie badań w przypadku wycinki każdego drzewa. To dotyczy najczęściej drzew chronionych. Dlatego ludzie muszą wziąć sprawy w swoje ręce i apelować o badania. Tak, aby właściciel nie dokonywał bezsensownych wycinek na oślep.

JAK NIE SZKODZIĆ ZWIERZĘTOM?

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wielki Piątek u Ewangelików. Opowiada bp Marcin Hintz

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Dendrofobia po polsku. Dlaczego wycinanym drzewa jak szaleńcy albo przycinamy je tak, że zostają smutne kikuty? - Dziennik Bałtycki

Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto