Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Ktoś wyrzucił psy z pędzącego samochodu. Cztery łapy na dwóch kółkach

Irena Łaszyn
Pik od pierwszej chwili, kiedy założono mu wózek, zachowywał się tak,  jakby korzystał z niego od urodzenia
Pik od pierwszej chwili, kiedy założono mu wózek, zachowywał się tak, jakby korzystał z niego od urodzenia Fot. archiwum prywatne
Rok temu, w listopadzie, ktoś wyrzucił je z pędzącego samochodu. A może były to dwa "ktosie" i dwa samochody? Oba psy znaleziono bowiem tego samego dnia, w różnych częściach miasta. Trafiły do Schroniska dla Bezdomnych Zwierząt "Promyk" w Gdańsku Kokoszkach. Były do siebie podobne, jak bracia. Obrażenia też miały takie same: uszkodzone tylne łapy i przerwany rdzeń kręgowy.

Schronisko było poruszone.
- Gdy się potwierdziła diagnoza, że nie będą chodzić i w zasadzie trzeba je uśpić, zaczęłam ryczeć - nie ukrywa Kasia Zaleska. - Poddałam się. Ale Tomek mną potrząsnął. Powiedział: Przestań, bierzemy się do roboty.
Pani Kasia jest w Promyku inspektorem ds. zwierząt, Tomasz Łucyszyn zajmuje się i zwierzętami, i magazynem, i komputerem, i stroną internetową. A wtedy się też wcielił w operatora kamery, nakręcił film o Piku i Poku. Tak bowiem psy nazwali. Na cześć pingwina z popularnej kreskówki.
- Postanowiliśmy zorganizować wózki - tłumaczy pan Tomek. - Wstawiłem więc film na YouTube, a na stronie internetowej schroniska odnośniki z apelem, by na te wózki wpłacać pieniądze.
Psi wózek to dwa kółka, uprząż i wyłożone materiałem uszy, podtrzymujące uda. Zastępuje nogi, pozwala biegać.

- Uzbieraliśmy 17 tysięcy złotych - opowiada pani Kasia. -A wózki, takie na miarę, ufundowali w rezultacie pracownicy pewnej holenderskiej firmy. Jeden pojazd miał flagę Unii Europejskiej, drugi - polską. Przekazała nam je Dominika Kasjaniuk, w towarzystwie narzeczonego Nielsa, dokładnie 23 grudnia.
Nauka chodzenia trwała kilka minut. - Gdy już pieski te wózki założyły, to w nich zostały - wspomina Piotr Świniarski, kierownik schroniska.

- Pik zachowywał się tak, jakby się z tym wózkiem urodził - dodaje pan Tomek. - Zaczął biegać, wjeżdżać w każdy kąt, skręcać, wspinać się po skarpach. Pok był bardziej ostrożny.
Wózki były super, ale rozwiązywały tylko część problemu. Pik i Pok, podobnie jak inne psy, potrzebowały człowieka. Ale czy człowiek potrzebuje niepełnosprawnego psa?
Na ogłoszenia długo nikt nie reagował.

Pani Kasia: - I wtedy wkroczyła Beata Jachacz, wolontariuszka. Ona właśnie się uparła, że znajdzie Pikowi i Pokowi dom. Drogą internetową, rozsyłając zdjęcia i informacje, choćby wśród kół gospodyń wiejskich w Niemczech.
Pani Beata: - Ja to kocham. Gdy trzeba, potrafię żebrać "na Rumuna". Z gospodyniami nie wyszło, szukałam dalej. Do swojego domu piesków zabrać nie mogłam, bo mam tam już kupę innych zwierzaków.
Pan Tomek: - Telefony nie dzwoniły, bo to były zwierzaki wzmożonej troski, na przykład nie panowały nad fizjologią.
Pani Kasia: - My, generalnie, boimy się niepełnosprawności, i wśród ludzi, i wśród psów. Niektórzy pytali: Skazaliście je na życie. Po co?

Pik z rodziny wielopsietnej

Agata Kędziora-Graczyk na ogłoszenie trafiła zupełnie przypadkiem. I już nie mogła przespać spokojnie ani jednej nocy.
- Targały mną duże emocje - nie ukrywa. - Miałam wątpliwości, bo jako posiadaczka dwóch psów, kolejnego nie planowałam. W końcu zadzwoniłam do schroniska, umówiłam się. Uprzedziłam, że weźmiemy z mężem tylko jednego.
Biegały dwa, w tych swoich wózeczkach. Musiała wybrać, bo z dwoma niepełnosprawnymi psami nie dałaby sobie rady. To była trudna decyzja. Ale Pik podszedł, szturchnął raz i drugi noskiem. Zdecydował za nią. Do domu pod Puckiem pojechali razem. Pokowi obiecała, że znajdzie mu inny. I natychmiast zamieściła poruszająco-rzewny tekst na kilku portalach.

Pik nie odstępował jej na krok. Gdy jej nie było, wpadał w panikę. Czuł instynktownie, że to od niej zależy jego los. Oswajał się z nowym otoczeniem i nowymi domownikami dwa-trzy tygodnie. Teraz nie ma już jednak wątpliwości, czyj jest. Nie ma wątpliwości, że jest ważny.
- On mnie inspiruje - mówi pani Agata, z zawodu grafik komputerowy. - Zaczęłam tworzyć jego historię. Rysunki z cyklu "Z albumu rodziny wielopsietnej" zamieszczam na Facebooku.
- Doszłam do wniosku, że skoro wielodzietność zaczyna się od trójki dzieci, to wielo-psietność tak samo - objaśnia.

W rubryce "O sobie" na Facebooku napisała: Jestem psiamać? To chyba najbardziej osobista informacja.
Rysunki są o domownikach na dwóch i czterech łapach. Ilustrują to, co im się przydarza. Jest nawet wywiad udzielony "Dziennikowi Bałtyckiemu"! Pik wszędzie siedzi na wózku, ale takim ludzkim, uczłowieczonym.
Jak wygląda codzienność? Wózek, choroby, fizjologia?
- Takiego psa trzeba się po prostu nauczyć - tłumaczy pani Agata. - On, faktycznie, nie kontroluje czynności fizjologicznych. Musimy więc kilka razy dziennie wychodzić na dwór i odpowiednio naciskać na brzuszek. Jeśli nie zdążymy wyjść, chwytam taką miskę, która pełni rolę nocnika. Pik nie brudzi, choć nie używamy pampersów.

Wózek się sprawdza w terenie. Po mieszkaniu Pik się porusza bez niego.
- Wręcz pomyka - cieszy się pani Agata - bo wróciły mu częściowo czynności ruchowe w nogach. Poza tym ciągle się uśmiecha. A my razem z nim.

Pok, czyli Jorguś

Pok znalazł dom dzięki Pikowi. Bo pani Beata, lekarka spod Słupska, zakochała się w nim, ledwie przeczytała zamieszczoną przez panią Agatę informację.
Teraz Pok nazywa się Jorguś i, z czterema bokserami, mieszka w 60-metrowym salonie. A sypia najchętniej na kanapie w stylu Ludwika XV. Przeważnie - w towarzystwie Sary, bokserki, po przejściach. - Wpatruje się w nią jak w obraz - opowiada pani Beata. - A gdy wychodzą na spacer, usiłuje jej dorównać kroku. Wyglądają jak Flip i Flap, bo ona waży 55 kg, a on siedem.

Sara ma 10 lat i podczas długiej wędrówki męczy się tak samo jak Jorgi. Dlatego pani Beata ma na podorędziu spacerówkę. Taki wózek, ze zdejmowanym koszem, sprowadzony specjalnie z Niemiec. Prowadzi się go jak wózek dziecka. Pies odpocznie w nim trochę - i biegnie dalej. Przydaje się też przyczepka, montowana do roweru. Gdy następuje taka konieczność, pies po prostu do niej wchodzi.
Na spacery pani Beata zabiera całą piątkę. Na weekendy i urlopy - nie zawsze. Ale Jorguś był już w Borach Tucholskich, Szczecinie, Warszawie i w Gdańsku. - Wciąż się staramy oswajać go z samochodem - mówi pani Beata - bo on ma uraz, związany prawdopodobnie z tym wypadkiem. Boi się wejść do auta, a podczas podróży cały czas się trzęsie i z niepokojem patrzy na kierowcę. Tylko wtedy, w schronisku, nie miał żadnych zahamowań, żeby wskoczyć do mojego samochodu. Pomimo że bardzo tam o niego dbali i żegnali ze łzami w oczach…

Jorguś nie zdaje sobie sprawy z tego, że jest inny. Inni ludzie dają mu to niekiedy odczuć. Ojej, muszę sfotografować to zjawisko - mówią. Ojej, ale kino! Albo pytają za plecami: Czy tej pani przypadkiem nie odbiło? Przecież to tylko zwierzę. Pies.
Na początku jeszcze mieli nadzieję, że uda się Jorgusia zoperować, postawić na cztery łapy. Znany neurolog powiedział jednak, że nic się nie da zrobić. Zalecił tylko masaże i rehabilitację.
- On nie wymaga całodobowej opieki - twierdzi pani Beata. - Gdy trzeba, sam zostaje w domu. Należy go tylko odsikać, bo ma nietrzymanie moczu. Wychodzimy więc, naciskamy pęcherz…
Pani Beata uważa, że jedyne, czego pies potrzebuje bezwarunkowo, to miłości i miski. Swego człowieka.

Czasem przychodzi Człowiek

W gdańskim schronisku przebywa około 400 psów. Młode, zdrowe i śliczne są tu jednak w mniejszości, choć i takie się zdarzają. Większość to psy po przejściach. Poranione psychicznie i fizycznie. Stare, niekształtne, nieufne. Głównie - Perełki i Misie. Popsute Perełki i popsute Misie. Właściciel wolał nowszy model, więc przywiązał czworonoga do drzewa albo do barierki przed hipermarketem. Albo wyrzucił z pędzącego samochodu.

- Zdarza się, że przychodzi Człowiek i prosi o starego, chorego psa - uśmiecha się Asia Dagga, opiekun weterynarii: - Była u nas Lotka, duża biało-czarna suka. Przyszła starsza pani. Ja babcia, ona babcia, to sobie damy radę, powiedziała. I ta Lotka - człap, człap za swoją panią, poszła. Była u nas stara Doża, z zaropiałymi oczami; została adoptowana. Był stary Cisek. Przyszła młoda para. Chcemy go, orzekli oboje. Pies wsiadł do samochodu, jakby to robił każdego dnia. Bo pies czuje, że jedzie do domu.
Pani Asia adoptowała trzy psy.

- Największe szczęście waży 60 kilo - mówi. - To rottweiler Łajfi, po chemii i sterydach. Są też Skajlo i Efi, którą ktoś przywiązał do płotu i sobie poszedł.
Nadal jest tu Leon, który miał raka kości. Dziewczyny z Fundacji Irasiad - Zagubionym zorganizowały operację. I teraz Leon ma trzy łapy. A oprócz tego - wielkie pokłady miłości. Przelewa ją głównie na pielęgniarza Jarka.

Piotr Świniarski, kierownik:- Nie czarujmy się. Tu jest hurtownia. Poczekalnia. Nie sposób się zająć każdym psem z osobna. Po to są adopcje.
Z biura - widok na psie boksy. Są w nich Hektor, Oti, Dakota. Duże, silne, z charakterem. Ale czy ktoś potrzebuje charakternego psa?

Pani Kasia czasem mówi: - Zamknij się na 24 godziny w toalecie, a zobaczysz, że następnego dnia twój wróg będzie twoim przyjacielem. Przecież niektóre siedzą w boksach od sześciu-siedmiu lat. Traktują te klatki jak domy. Wychodzą, ale zawracają już przy krzyżu, 50 metrów dalej. Inaczej nie potrafią. Zapomniały, że domy nie mają krat.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Rolnicy zapowiadają kolejne protesty, w nowej formie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto